// Zakładam iż nikogo tu nie ma. LOL
Nie wiem co mnie tu przywlokło, może specyficzny, nieprzyjemny zapach zgnilizny i rozkładającego się mięsa zwierzyny, która tak, jak ja zapuściła się za daleko.
Moje myśli zeszły na tory pesymizmu i strachu, ale szybko złapałem je za mordę przywołując do porządku.
Przed jakieś pięćset metrów od ściany lasu ziemia zaczynała się robić miększa i bardziej wilgotna.
Nagie stopy moje nie narzekały, w końcu po tych wielu dniach męczenia ich przez zimne, kamienne drogi zasyfionego miasta miały luksus. Dołki w podłożu wypełnione ciepłą wodą o mętnozielonej barwie.
Tutaj drogie dzieci widać typowy brak instynktu przetrwania. Samotny osobnik zapuszcza się do nieznanej części dżungli i mechanicznie bada wszystko dookoła mimo fetoru trupa w powietrzu. Wiemy wszyscy jak to się skończy.
Lazłem tak coraz głębiej i głębiej w gąszcz. Nie miałem wyboru tam gdzie chcę się dostać nie ma innej drogi, oczywistym jest przecież, iż gdybym miał wybór, tędy bym się nie szlajał.
Westchnąłem ciężko, co wywołało u mnie mocny, gwałtowny kaszel. Ostre powietrze wgryzało mi się w przełyk, płuca oblepiało język uniemożliwiając mi pozbycie się tego okropnego smaku.
Odkąd to miasto zostało praktycznie opuszczone, nikt nie dba czy raczej nie przeszkadza naturze żyć swoim życiem i teraz mamy to co mamy. Owinąłem się szczelnie szalikiem by móc w miarę normalnie oddychać.
Popatrzyłem ponuro na boki i z pewną dozą niepewności przyjrzałem się ścieżce przede mną.
-Ku przygodzie!!-powiedziałem cicho, radosnym cienkim głosem.
Już kilka kroków dalej moja radość została szybko gaszona przez grząski grunt, w który zapadłem się do połowy łydek.
Spanikowany starałem się z tego wygrzebać, ale nie przychodziło to łatwo.
Zatopiłem dłonie w błocie i długo wykopywałem lewą nogę, w końcu udało się ją wyzwolić. Zachowanie równowagi na jednej kończynie nie jest jednak aż tak łatwe, a z upadku całym ciałem w tę breję mógłbym się już nie wykaraskać. Balansując w ten ryzykowny sposób zacząłem szukać pomocy.
Moje śliczne oczy natrafiły na błyszczącą lianę grubości mojego przedramienia. Wyciągnąłem się w górę by go sięgnąć.
Palcami oplotłem roślinę i pociągnąłem ją w swoją stronę z nadzieją, że ta się nie zerwie. Teraz miałem ją na wysokości czoła.
Szybko się schyliłem i nieporadnie zacząłem odkopywać druga kończynę. Las jakby rozumiejąc moje zamiary postanowił mi przeszkodzić. Gdy już prawie mi się udało zobaczyć staw skokowy bagienko cicho zaburczało wydając dźwięki o niskiej tonacji. Na powierzchni ziemi ukazały się liczne bąbelki, szybko jednak pękały i wyrzucały z siebie fioletowo-szare opary. Zakręciło mi się w głowie.
Czas spadać.
Z zatopioną stopą złapałem się mocno liany i podciągnąłem się wkładając w to całą swoją siłę. Czułem jak natura upomina się o swoje i natarczywie stara się wciągnąć mnie w błoto. Po chwili szarpaniny z żywiołem udało mi się wyrwać z objęć śmierci.
Wisiałem tak przewieszony w połowie przez roślinny sznur, lecz uznałem, że jeśli nie ucieknę to zaraz zemdleję przez te duszące dymki.
Chwyciłem linę wyżej i kolejny raz się podciągnąłem. Roślina była solidnie przyczepiona do grubej gałęzi pobliskiego drzewa, które teraz było moim celem. Ślizgając się a pokrytej śluzem roślinie udało mi się wspiąć na konar. Siadłem na nim okrakiem, przodem do pnia. Oparłem łeb o korę i przymknąłem oczy.
Jak tak dalej pójdzie to długo nie pociągnę. Westchnąłem.
Odpocząłem kilka minut, uspokoiłem nerwy i ruszyłem dalej w las tyle, że nie po ziemi, a skacząc z drzewa na drzewo, korzystając z lian i głazów. Parłem dalej, do celu.